Skąd ta refleksja?
A stąd, że spotkałam dziś Fredka...
Fredek to mój uczeń... no niezupełnie. Bo on był moim uczniem, kiedyś - okazało się, że dawno temu. A mi się wydawało, że to dopiero co uczyłam tę klasę. Wiem, wiem powinnam wiedzieć, że to dawno było - w końcu od pewnego czasu już nie uczę.
Ale może nie o tym... przecież miało być o Fredku. No więc spotkałam go na ulicy. Szedł chodnikiem. Nie wiem czy mnie poznał, czy nie... ale ja poznałam go od razu!
W szkole był takim urwisem... ale potem pięknie okazywał skruchę... i każdemu miękło serducho. Zawsze mu się upiekło... pewnie każdy z Was zna tego typu dzieci.
No i znów odbiegam od tematu. Spotkałam, poznałam i oczywiście zaczepiłam.
Fredek! Jak miło cię widzieć! Nic się nie zmieniłeś! itd.
A on... mi wyjaśnił, że nie jest Fredkiem... lecz Fryderykiem! Wyobrażacie to sobie! Toć to Fredek jak nic! Jaki Fryderyk! Jedyna zmiana to faktycznie jakby większy i trochę starszy... ale twarz ta sama, a nawet te splecione ręce... te same!
Ale faktycznie jakby już nie ten... jak odchodził to jakby nie ten urwis... ale może mi się tylko tak wydawało!
Jak myślicie? Czy my się starzejemy razem z nimi? Z naszymi uczniami?
Z poważaniem Pani od matmy ;)
Opowieść nie jest o mnie... jedynie Fryderyk to postać jak widać rzeczywista :)))