Zuzance raczej nie udaje się mnie namówić na lepienie, bo ja nie uwielbiam, a ona owszem, chce aby jej zrobić masę. Potem entuzjazm jej mija, a ja pozostaję z kulą masy solnej ;)
Ponieważ w święta Zuzanka zachorowała na grypę i nadal jest słabiutka, a wczoraj jej mama ( siłą rzeczy wnuki przyszły do babci, aby mama mogła chorować w spokoju ), więc zaproponowałam lepienie z masy solnej... myśląc, że dziecko się zajmie chociaż przez jakiś czas.
Najpierw jak zawsze radość na buzi... a gdy już kula masy powstała, entuzjazm zmalał prawie do zera... i dziecko poszło się położyć.
Czyli miało być tak pięknie, a wyszło jak zawsze.
Razem udało nam się zacząć "Ciotkę Klementynę", która idzie do wujka Stacha na imieniny... dalej już sama babcia lepiła rzeczoną.
Ciocia jak to ciocia, wystroiła się jak należy na taką okazję. Płaszczyk w futrzanym kołnierzem, a jakże. Kokarda we włosy. torebka w dłoń, nie zapomniała też o kwiatku dla wujka... i idzie.
Prawda, że nawet z tyłu prezentuje się szykownie? Włosy są dziełem Zuzanki!
Ponieważ masy solnej było sporo, to cóż było robić...lepię dalej. Powstał anioł, trochę wyższy od cioci, ale równie elegancki. Z kwiatkiem we włosach i z kaczuszką na sznureczku.
Fartuszek zawiązany na kokardkę...
Z resztki, ulepiłam mniejszego aniołka. Też chyba niczego sobie. W koszulce z kołnierzykiem, w fartuszku z kieszonką. Towarzyszy mu kotek Mruczek.
Fartuszek pięknie zawiązany.
Myślę, że nie będą malowane... chyba, że Zuzanka postanowi inaczej i je pomaluje ;)
Są to chyba moje pierwsze twory z masy solnej, z których jestem zadowolona. Upiekłam je w piekarniku i mają fajne ciastkowe kolorki. Co prawda Ciocia nam trochę przytyła w piecu, ale to dodało jej tylko charakteru.
Pozdrawiam serdecznie....